takie tam...
Juz dosyc pozno, bo 12 po polnocy. A rano do pracy... Powinnam isc spac, bo nie chce znowu zaspac i nie isc. Jutro czeka mnie ciezki dzien... Po pierwsze, bo sama tego chcialam, po drugie - bo nie potrafie klamac... W zasadzie klamac przed szefem nie musze, wystarczy nie wdawac sie w szegolyi za bardzo sie nie tlumaczyc... Wystarczy isc, powiedziec co sie stalo, przeprosic i obiecac, ze wiecej sie to nie powtorzy... To takie proste... Poza tym nie chce rozmawiac o piatku z nikim z pracy... Bo znajac siebie to w jakis sposob sie sprzedam... Po trzecie.... Tego w zasadzie sie nie boje, bo niby czemu... Jak zwykle panikuje! Powinno byc dobrze.
W sobote wybralam sie na impree ponownie. Nie dlatego, ze mialam ochote isc na impreze, bo absolutnie nie mialam. Bylam potwornie zmeczona, zkacowana, oszolomiona tym co sie stalo w piatek, przejeta tym co zrobie w poniedzialek i do tego ten okropny bol glowy... Dlaczego wiec poszlam? Kilka dni wczesniej, we wtorek, czy w srode wieczorem, dokladnie nie pamietam, skoczylam z siostra na chwile do sklepu, po chleb czy cos... Idziemy, patrze a tam ktos w koszulce dhl (daleko byl, a ze bylam bez okularow to nie bylam pewna) i mysle "moze to moj Darren". Podchodze blizej i okazuje sie, ze to on. Przyjechal na zakupy po pracy z Paulem i ze swoja dziewczyna. Powiedzialam mu czesc. Odpowiedzial. Nawet sie nie usmiechnal. Za chwile podeszlam do Paula i do Sam i umowilam sie z ta mala wariatka na sobote. I w sobote wieczorem wyslala mi smsa, ze imprezuja i ze Darren jest z nimi. Wiec musialam isc. Cala impreze przesiedzielismy (tak, bo nie bylam w stanie tanczyc) razem. Taki on jest slodki i kochany... Przytulal mnie i mowil, ze zaluje ze ma dziewczyne... Powiedzial, ze jej nie kocha i ze ona jego tez nie. Podejrzewam, ze sa razem bo tak jest latwiej. Bo razem mieszkaja, razem wynajmuja dom, placa rachunki, czynsz, itd. Jakby sie rozstali to nie bylo by tak latwo... Jakby sie rozstali i moglabym go miec, nie byloby w tym juz zadnego uroku. Nie bylby juz moim slodkim i kochanym Darrenem. Zawsze najlepsze jest to czego miec nie mozna...
Dzisiaj odezwal sie Benjamin. Powiedzialam mu, ze bylam na urodzinach u synka kolegi. Zapytal sie czy ja bym chciala miec kiedys dzieci. Oczywiscie, ze tak! Szesciu chlopcow! On tez by chcial 5-6 dzieci, ale nie samych chlopcow (jakby to w ogole mozna bylo wybrac!, wiadomo ze z dziewczynek tez bym sie bardzo cieszyla) i to na dodatek ze mna! Tylko, ze nie teraz, jak skonczy uniwersytet (za dwa lata czyli, chyba)! Wiem, ze juz sie nigdy nie zobaczymy, chyba ze przypadkiem, ale nigdy sie ze soba nie umowimy. Niby on wraca za dwa tygodnie i sie bardzo cieszy, bo bedziemy mogli sie spotkac, bede mogla przyjechac zobaczyc jego nowy dom, wykapac sie z nim w jacuzzi... Jasne... Nawet jakbym chciala sie z nim spotkac, to nic z tego nie bedzie. Wiem dobrze, ze kompletnie nie moge mu ufac. Bo jednego dnia bedzie wspanialy i kochany a potem zapomni o mnie na kilka miesiecy i odezwie sie kiedy mu sie przypomni...
Dodaj komentarz