Nieszczesliwa...
Stwierdzilam, ze musze zaczac mowic ludziom co czuje... Raczej tego nie robilam... Nie mowilam nikomu, ze mnie rani, bo nie chcialam zeby o tym wiedzieli, nie chcialam zeby wiedzieli co do nich czuje... Nie wiem dlaczego. Moze balam sie, ze beda sie ze mnie smiali??? Postanowilam, ze tym razem powiem. Powiem jezeli bedzie do tego okazja... Bo czuje cos do Benjamina... Mimo, ze tak dobrze sie nie znamy, ja cos czuje... I dzisiaj zostalam w pewien sposob przez nigo zraniona. Jestem w stanie duzo zniesc, ale nie cierpie kiedy ktos mnie ignoruje. On dzisiaj to zrobil. I to jest dla mnie koniec. Bo wiem, ze nie moge mu zaufac. Ale tym razem chce powiedziec, ze to zranilo moje uczucia i jeszcze kilka innych rzeczy chce mu powiedziec. Niech wie... Nie chce nikogo zmieniac, bo to nie ma sensu, dlatego wlasnie chce zakonczyc nasza znajomosc. Juz raz to sie stalo kilka miesiecy temu. Nie wiem dlaczego sie znowu zaczelam z nim spotykac... Moze wlasnie dlatego, ze cos czuje... Moze dlatego, ze Benjamin jest nieco inny od tych gowniarzy z ktorymi sie spotykalam... Jest inny, ale jest bardzo zajety i nie ma dla mnie czasu a mi to nie odpowiada. Nie chce widywac go raz na dwa tygodnie, dla mnie to za malo. Wiem, ze nie moge od niego wymagac, zeby zmienil swoj rozklad zajec i widywal sie ze mna czesciej, dlatego tez musze byc twarda i to zakonczyc, zanim bedzie za pozno, bo potem bede cierpiala. I tak bede, bo ja zawsze cierpie... Dzisiaj mielismy isc do kina. On chcial... Ale nie poszlismy, bo widocznie zmienil zdanie i mial lepsze rzeczy do roboty... A ja chcialam zobaczyc ten film o chlopcu, ktory zaprzyjaznil sie z chlopcem z obozu koncentracyjnego i rozmawial z nim przez ogrodzenie... Pojde sobie sama. Jeszcze nigdy nie bylam sama w kinie... Tak w zasadzie to po co chodzic z kims do kina? Ja chce isc po to, zeby obejrzec film, nie po to zeby rozmawiac, calowac sie, czy robic inne rzeczy, wiec mysle, ze sama tez moglabym sie wybrac... Duzo rzeczy robie sama wiec czemu nie???
Przede mna ciezkie dwa tygodnie w pracy... Moj szef na urlopie, a ja zostalam sama z moimi nowymi obowiazkami, z ktorymi jeszcze do konca sobie nie radze, bo tak na prawde nie mam o nich pojecia.... Mysle, ze to jest moj czas zeby sie wykazac, udowodnic, ze jednak zasluguje na podwyzke, o ktora prosilam kilka miesiecy temu i jeszcze jej nie dostalam... Musze sobie poradzic... I niby moj szef w razie wiekszych problemow mi pomoze, przez meila, z Hong Kongu, ale po pierwsze chce pokazac, ze sama potrafie, a po drugie nie chce mu psuc wakacji...
No a za dwa i pol tygodnia moje wakacje! I nie to ze jakis Meksyk jak Renata, czy jakies inne miejsca... Na to przyjdzie jeszcze czas. Ja po prostu jade do domu, zobaczyc sie z rodzina i ze znajomymi... Znajomymi, ktorych w zasadzie moge nazwac przyjaciolmi... Bo sa moimi przyjaciolmi, za ktorymi tesknie.... I tak na prawde nie wiem co ja tu jeszcze robie... Nie mam pojecia... Mysle, ze kiedy rozwiaze moj najwiekszy problem (o ile w ogole da sie go rozwiacac) to wroce.... Bo tam jest moje miejsce... W domu. I nie wazne, ze musialabym mieszkac z rodzicami, w zasadzie nie musialabym, bo przeciez rodzice sie wyprowadzili... Wiec mieszkac mialabym gdzie... Tu jestem wolna, moge robic co chce, bo i tak zadna z osob na ktorych mi zalezy sie o tym nie dowie, bo ich tu po prostu nie ma... Jest tylko siostra i nikt wiecej... Co to za zycie? Ile tak mozna? Mysle, ze w pewnym momenice zaczyna sie dostrzegac co jest w zyciu najwazniejsze i zmieniaja sie priorytety... Wczesniej myslalam, ze nie wroce, teraz wiem ze chcialabym wrocic... Nie moge powiedziec, ze zrobie to na sto procent i kiedy to zrobie, bo mam bardzo duzo spraw do rozwiazania zanim to nastapi, ale teraz wiem, ze bym chciala... Wlasciwie teraz dopiero to do mnie dotarlo... Bo nie jestem tu szczesliwa... I chyba nigdy nie bede