Marcinowi to chyba jutro krzywdę zrobię jak go spotkam! Dziwnie się przez niego poczułam! Powiedział mi w zeszłym tygodniu, że ma fajnego samotnego kolegę, i że mówił mu o mnie i że on chciałby mnie poznać. Poznaliśmy się dzisiaj, na chrzcinach u Bartusia. Chłopak całkiem sympatyczny, taki do pogadania, ale nic więcej. A on co do mnie na pożegnanie? Czy chciałabym się z nim spotkać, porozmawiać, itp. Otóż nie, nie chciałabym! Nie cierpię czegoś takiego. Umawiam się z tymi, którzy mają w sobie "to coś", do których poczuję "chemię", z tymi, którzy mnie czymś zainteresują... A nie z kimkolwiek, kto po prostu jest do wzięcia. Nie jestem jeszcze na tyle zdesperowana! I mimo, że kolega wydał się sympatyczny, nic z tego nie będzie, bo jak dla mnie, nie zaiskrzyło między nami i tyle...
To samo mogę powiedzieć o Arku... Tyle, że z Arka strony akurat zainteresowania moją osobą brak, ale chodzi mi teraz o moją siostrę. Powtarza mi: "Bierz się za tego Arka od Ciebie z pracy, to taki fajny chłopak". Fakt, fajnyz niego chłopak, dobrze mi się z nim gada i to wszystko. Chemii brak. A najlepsze jest to, że moja siostra nawet go nie zna, po prostu widziała go kilka razy.
Jeżeli chodzi o facetów z pracy, to muszę przyznać, że są dwie osoby, które w jakiś tam sposób zwróciły moją uwagę. Po pierwsze Tomasz (nie mój Tomasz oczywiście, tylko ten drugi). Nie wiem co ma w sobie, ale coś ma i zauważyłam to od samego początku kiedy go poznałam, nie pamiętam już w jakich okolicznościach, zapewne przez siostrę, na długo przed tym jak zaczął ze mną pracować. Jest po prostu słodki i w zasadzie tylko tyle mogę o nim powiedzieć i niech tak pozostanie. Drugi to Jason, nowy chłopak. Trzy lata młodszy ode mnie! (rzadna nowość czyli). Też ma coś w sobie! Sympatyczny chłopaczek, fajnie się z nim rozmawia i w ogóle... Ma dziewczynę, z którą mieszka zresztą i nie jest mną zainteresowany, ja nim też nie jestem, bo przecież razem pracujemy!
Nie wiem co jest, ale ja zawsze "zaprzyjaźniam" się z nowymi młodymi chłopcami w pracy! To ja zawsze pierwsza z nimi rozmawiam, pierwsza znam ich imiona a kiedy komuś coś o nich mówię, to oni nie wiedzą o kogo chodzi, bo sami zaczynają gadać z nimi po jakichś dwóch tygodniach dopiero!
Tak było z Deanem na przykład, tyle że z nim to akurat się bardziej zaprzyjaźniłam. Aż za bardzo chyba. Ale nie żałuję. Bo niby czego? Smutno mi przez niego było co prawda, ale minęło. I mimo tego, że było mi przykro, że się do siebie nie odzywamy, itd., nadal kiedy go zobaczę, na ogół myślę, że jest słodki i że fajnie wygląda. On za pewne myśli o mnie same złe rzeczy, ja w zasadzie też nie mam o nim najlepszego zdania, ale jednak czas który spędziliśmy razem wspominam dobrze. Pamiętam wszystko - kiedy to pierwszy raz pomyślałam, że jest słodki na przerwie na papierosa w pracy; słodkie smsy które mi wysyłał; nasz pierwszy spacer po West Parku wraz z pierwszym pocałunkiem; spacer po lesie w deszczu, kiedy to dał mi swoją kurtkę z kapturem żebym nie zmokła; przepyszne tosty z bekonem i gorącą czekoladę, które zrobił mi kiedy zabrał mnie na ryby; pamiętam jak zawsze kiedy jechaliśmy razem autem przygłaśniał mi muzykę, całował mnie, trzymał mnie za rękę, po to by się ze mną drażnić i przeszkadzać mi w prowadzeniu; gdy wstawiał się za mną w pracy, kiedy nikt się mnie nie chciał słuchać; nasze kilkugodzinne nocne rozmowy przez telefon; imprezę w Oceanie, na której znowu staliśmy się "przyjaciółmi" - wtedy było cudownie; mój pierwszy seks w samochodzie (zarazem ostatni z nim)... Pamiętam też jego kłamstwa; czekanie na telefon, kiedy obiecał, że zadzwoni, a nie dzwonił; to co powiedział swojemu tacie przez telefon... Teraz kiedy zdarzy mi się go zobaczyć, w zasadzie nic nie czuję... Widząc go z tą dziewczyną, nie poczułam zazdrości... Chociaż nie lubię się do tego przyznawać, to wspominam go jednak dobrze - nasze wspólne teksty i żarty, to że zawsze się razem dobrze bawiliśmy, zawsze się śmialiśmy, no i oczywiście superseks! :-)