Zły weekend, wkurwienie...
Weekend miałam jakby trochę zjebany. No może nie do końca, ale z tym autem same problemy... Najpierw, w iątek rano, siostra miała bliskie spotkanie z słupem... No i już nie ma tego spojlera z tyłu i ogólnie bagażnik wgnieciony jest. Potem w sobotę słyszę od siostry, że nie ma powietrza w przednim kole. Co się okazało? Ktoś nam wjechał w przód auta! Rozerwało nam oponę, felga nieco zniszczona i błotnik (czy coś, to co jest nad kołem w każdym razie) obity... Przyjechał David, założył zapas a tamte koło zabrał i ma zrobić na jutro, ewentualnie na pojutrze. Tył wygląda okropnie - resztki spojlera, których nie potrafimy odkręcić (albo po prostu nie mamy czym odkręcić), bagażnik poobijany, z poodpryskiwanym lakierem... A oprócz tego musimy kupić nową oponę, wymienić opony z tyłu, bo już się za bardzo do jazdy nie nadają... Tomasz zaoferował pomoc, mam nadzieję, że będzie dobrze i niedrogo!
W sobotę odezwał się do mnie Kevin, tak po prostu, na msnie, jakgdyby nigdy nic! Tak zapytał co słychać, co robię, itp. Byłam w szoku. No bo niby z jakiej racji on tak się do mnie odzywa, tak jakby nic się nie stało... Pogadałam z nim i oczywiście nie dałam mu odczuć, że coś jest nie tak. Nie chciałam żeby pomyślał, że wzięłam to do siebie. A więc chwilkę pogadaliśmy i tyle.
W niedzielę u Tomasza nawet nie mogłam się napić! Dlaczego? Bo siostra nie chciała prowadzić. A dlaczego? Bo niby była na kacu. Spoko rozumiem, ale rano, wracając autem z imprezy nie przeszkadzało jej, że prowadzi po pijanemu! Nigdy więcej jej nie pozwolę jechać autem na imprezę!!! Niech jedzie taksówką, autobusem, czymkolwiek!!! Nie chcę żeby się przekonała na włsnej skórze, że nie można po alkoholu prowadzić! Nie mogę do tego dopuścić!!! Aż mi ciężko uwierzyć w to, że moja siostra taka głupia jest!!! W każdym razie zła na nią byłam u Tomasza, bo zawsze jak tam jedziemy ja prowadzę, a ona pije. Tym razem też ja musiałam prowadzić, chociaż miałam ochotę na drineczka!!!!
Andrew też mnie wkurzył. Ostatnio w ogóle mnie wkurza. Ale nawet nie chce mi się o tym pisać. Chyba po prostu każdy mnie wkurza :-) Tak jak dzisiaj. Wstałam i pomyślałam, że zrobię sobie herbatkę z mlekiem. Schodzę na dół, otwieram lodówkę... Gdzie moje mleko??? Nie ma, a jeszcze nad ranem, kiedy to piłam ostatnią herbatkę, było pół butelki ponad! Teraz nie ma nic. I wkurwienie mnie ogarnęło maksymalne, bo naprawdę miałam ochotę na to jebane mleko, a po drugie to już nie pierwszy raz! Cały czas mi czegoś brakuje, coś znika... Moje sosy, ketchupy, masło, mleko, moje browarki - wszystkie 8 mi wypito, bo co kogo obchodzi, że to rzeczy Martyny? Chuj, że ona za nie zapłaciła, kupiła je ponieważ miała na nie ochotę.... Kogo to w ogóle obchodzi??? Jeżeli masz ochotę na piwo to chociaż zapytaj czy możesz się poczęstować, a nie wypijasz wszystkie i to bez pytania! Tak samo mleko! Trzeba było chociaż toszkę mi zostawić, tak żeby do herbatki mi starczyło! Miło przyajmniej, że pustej butelki nie zostawiłaś na szafce, tylko po raz piewszy w życiu wyrzuciłaś! Ej, czy ja jestem pierdolnięta? Czy każdy normalny by reagował tak, gdyby systematycznie ginęły jego rzeczy???