Randki, dlugie weekendy, smieciowe jedzenie...
No i jednak sie spotkalismy... Bylo tak jak sie spodziewalam, czyli calkiem milo. Dom rzeczywiscie ogromny. Wrazenia na mnie szczegolnego co prawda nie zrobil. Benjamin byl jak zwykle kochany i w ogole... Pachnial moimi ulubionymi perfumami, ktore kiedys kupil, bo powiedzialam mu, ze je uwielbiam. Powiedzial, ze nie chce czekac na nasze nastepne spotkanie tak dlugo jak poprzednio i ze sie odezwie. Nie czekam, bo wiem jakion jest. Ma te wszystkie swoje tenisy, pilki nozne i inne sporty, egzaminy, poprawki, imprezy studenckie i mnowstwo innych zajec, posrod ktorych nie ma miejsca dla mnie... No coz...
Weekend zlecial blyskawicznie, mimo ze dlugi byl. W piatek Aga i Marcin, sobota Benjamin, niedziela impreza w Credos (na ktora nie chcialam isc bo nie mialam sie w co ubrac i na dodatek zepsula mi sie prostownica i moje wlosy wygladaly okropnie, ale w koncu poszlam i dobrze sie bawilam), dzisiaj zakupy, a jutro juz do pracy... Moze jeszcze dzisiaj wybiore sie na pysznego kebaba z sosem mietowym, mimo ze wlasnie zjadlam obiad, ale mam ochote na cos smieciowego...